Reportaż w magazynu N.P.M.: Bliżej nieba - Czeska wyprawa przes Alpy - PL / CZ čtvrtek 1. říjen, 2015
Latem ubiegłego roku, wspólnie z Matějem Kovalevským, przeszliśmy drogę przez Alpy - z Monachium do Wenecji. Szliśmy łącznie 29 dni i jak pokazało urządzenie GPS, pokonaliśmy 747,8 km. Relacjami z naszej podróży zainteresowana była głównie społeczność osób zajmujących się geocachingiem. Specjalnie dla nich kilka razy zorganizowaliśmy spotkania z opowieściami z tej wyprawy. Jedna z imprez przygotowana przez Petra Jedelského (alias Jedeláka) odbyła się na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Karola w Pradze. Oprócz słuchaczy zainteresowanych geocachingiem, naspotkanieprzyszedł również polski dziennikarz z Warszawy Piotr Machul. Po wysłuchaniu naszej opowieści na uniwersytecie i dodatkowej rozmowie, postanowił przybliżyć polskim czytelnikomnaszą wyprawę w reportażu na łamach czasopisma „N.P.M. – Magazyn Turystyki Górskiej”. Reportaż został opublikowany w numerze lipcowym z 2015 r.
Česky
Bliżej nieba
Główny budynek Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Karola w Pradze. Środek tygodnia, wieczór. W auli tłum. Przy katedrze Markéta Dobešová, młoda skrzypaczka Orkiestry Teatru Narodowego w Pradze i... modelka. Wygląda jak milion dolarów. Uroda magnetyczna. Ale nie tylko o urodę dziewczyny tu chodzi. Nie będzie wykładu akademickiego, nie będzie koncertu skrzypcowego. Będzie niezwykła opowieść o niezwykłej wyprawie.
Piotr Machul
Już po kilku zdaniach orientuję się, że to nie będzie zwykła relacja.
Spotkanie zamienia się w kilkugodzinne show – z zabawnymi dygresjami, z
prezentacją zdjęć, z żywą reakcją słuchaczy. Nikomu się nie spieszy. Wszyscy
chłoną opowieść.
Po spotkaniu umawiam się z Markétą na następny dzień, na kameralny ciąg
dalszy. Nie znałem jej wcześniej. Ale sygnały o nietuzinkowej wyprawie delikatnej
Czeszki, które do mnie docierały, zaintrygowały tak bardzo, że postanowiłem
spróbować dowiedzieć się czegoś więcej. I udało się.
Mariusz Szczygieł, ceniony - i u nas, i u naszych południowych sąsiadów
- znawca „czeskich klimatów” często powtarza, że każdy spotyka takich Czechów,
na jakich sobie zasłużył. Ładnie powiedziane, ale ja na spotkanie z
Markétą w żaden sposób sobie nie
zasłużyłem. Po prostu miałem szczęście.
Marzenia wygrały
Podzielona na 29 etapów górska droga Monachium – Wenecja, ulubiona
alpejska trasa wielu Niemców ceniących sobie wymagające górskie wędrówki, u
naszych południowych sąsiadów nie jest powszechnie znana - w Polsce zresztą też.
W ostatnich latach przeszło ją prawdopodobnie tylko sześciu Czechów.
Prawdopodobnie, bo nikt nie prowadzi dokładnych statystyk. W tej szóstce jest
Markéta i jej towarzysz, o którym za chwilę.
W zasadzie nie ma po czesku
książek o tej trasie i relacji tych, którzy ją pokonali. Nieoceniony okazał się
niemiecki przewodnik trójki autorów: D. Steuerwald, S. Baur, V. Biehl, „München
– Venedig. Vom Marienplatz zum Markusplatz”. Markéta informacje o trasie
zbierała przez rok. Przeczytała dziesiątki opowieści ludzi, którzy pokonali tę
trasę (głównie Niemców), obejrzała setki zdjęć z wypraw. Włączała się w
dyskusje na forach. Z dnia na dzień chęć pokonania tej alpejskiej trasy była
coraz większa.
– Trzy lata temu zainteresowałam się geocachingiem. Wciągnął mnie. Przy
okazji poszukiwania ciekawych tras, znalazłam tę z Monachium do Wenecji przez
góry. Z dnia na dzień odkrywałam coraz bardziej, że to niezwykły szlak.
Zaczęłam marzyć, żeby go pokonać – mówi Markéta.
Rozpoczęła poszukiwania towarzyszy na wyprawę. Gdy na forach pytała, czy
ktoś chce przejść z nią tę trasę, najczęściej dostawała odpowiedzi: "Zwariowałaś!", "Nie dasz rady!", "Nie rób tego.", "Nie idź tam."
W chwili, gdy traciła już nadzieję, że ktoś się odważy na wspólne,
chwilami ekstremalne, wędrowanie, dostała krótki e-mail: „Chcę pójść z Tobą”.
Napisał go Matĕj Kovalevský. Nie znała go wcześniej. - Do końca nie byłam
pewna, czy Matĕj rzeczywiście będzie mi towarzyszył – mówi Markéta.
I przyznaje, że tuż przed wyjazdem do Monachium pojawiły się
wątpliwości. - Czy dam radę? Czy
udźwignę 20-kilogramowy plecak w czasie wspinaczki? Czy jestem w stanie pokonać
własne słabości? A co, jeśli to ból mnie pokona? Jakie niebezpieczeństwa nas
czekają? – zastanawiała się. Marzenia wygrały. Zamknęła praskie mieszkanie na
klucz i ruszyła do Niemiec.
Kierunek: Wenecja
Lipiec 2014 roku. Monachium, plac Mariacki, ósma rano. Jest ona i jest
chłopak z plecakiem. Teraz on - obcy i bliski
zarazem - przez miesiąc będzie jej jedynym towarzyszem, jedynym wsparciem w
trudnych sytuacjach. Wie, że musi zaufać Matĕjowi, bo to jedyny człowiek, który
miał odwagę pójść z nią.
Opuścili miasto i ruszyli na południe, w stronę gór. Rozczarowanie
przyniósł już pierwszy dzień na szlaku. Padał deszcz i wędrówka szybko stała
się uciążliwa. Od razu zorientowali się, jakiego ekwipunku najbardziej im
brakuje – solidnych przeciwdeszczowych osłon na plecaki. Prowizoryczne
zabezpieczenia z karimat nie dawały stuprocentowej ochrony.
Deszcz padał i drugiego, i trzeciego dnia wyprawy. Chwilami próbowali
przeczekać go pod jakimkolwiek zadaszeniem. Nic z tego – pogoda nie dawała za
wygraną i trzeba było iść dalej. – Wtedy myśleliśmy o przerwaniu wyprawy i
powrocie do domu. Na szczęście nie zrobiliśmy tego. Udało nam się odpędzić
czarne myśli – wspomina Markéta.
Alpy Karwendelskie, Alpy Tuxertalskie, Alpy Zillertalskie, pierwsze
pasmo Dolomitów, drugie pasmo Dolomitów i Alpy Weneckie (Prealpy Weneckie) –
wszystko jeszcze przed nimi.
Później policzyli, że w czasie całej wyprawy mieli tylko 10 słonecznych
dni i aż 19 deszczowych. Czasem deszcz padał przez cały dzień, czasem kilka
godzin w ciągu doby, ale nawet po krótszych opadach szlaki były mało przyjazne.
W Alpach było nadspodziewanie zimno. A i śniegu okazało się więcej niż
zazwyczaj w lipcu. Widok ukrytego
pod śniegiem zamarzniętego jeziora Junssee (2684 m n.p.m.) to latem nie jest
normalny widok.
– Niespodzianka czekała nas również na koniec: deszcz padał nawet w
Wenecji – wspomina Markéta.
NPM - Magazyn turystyki górskiej - Artykuł był publikowany w lipcu 2015 roku
Socjologiczne obserwacje
Już na początku wędrówki zorientowali się, że trasy nie wszędzie były dobrze
oznakowane. Zdarzało im się zbłądzić i już po zmroku szukać schronienia na
nocleg. Marzyli, by w ulewie nie nocować w namiocie. Gdy drugiego wieczora
znaleźli się na terenie letniego obozu dla dzieci w okolicy miejscowości Huppenberg, myśleli, że szczęście się do nich
uśmiechnęło i znaleźli suche schronienie pod dachem. Personel obozu był jednak
mało elastyczny – zezwolił jedynie na rozbicie namiotu na terenie obozu. Ale
poczęstował wędrowców posiłkiem.
Trzeciego dnia wreszcie prawdziwie alpejskie klimaty. Prealpy Bawarskie,
grań między Schrödelstein (1548 m n.p.m.) i Benediktenwand
(1801 m n.p.m.) Leje non stop. Mgła jak mleko, zimno nie do zniesienia.
W końcu burza. A tu pierwszy sprawdzian – drabinki, stalowe liny i klamry. W
takich warunkach nietrudno o katastrofę. Była blisko.
– Poślizgnęłam się schodząc z mokrej metalowej drabiny. Plecak mnie
przeważył i zaczęłam tracić równowagę. W ostatniej chwili udało mi się chwycić
linę. Przez moment byłam przerażona – wspomina Markéta. Gdy udało się jej ochłonąć
zauważyła, że przy drodze umieszczono symboliczne tablice z nazwiskami osób,
które tam zginęły. – Naprawdę niewiele brakowało a przybyłaby jeszcze jedna
tablica z krzyżykiem – wspomina.
Czwartego dnia nogi odmawiały posłuszeństwa, ale rozsądek nakazywał iść
dalej, bo przestało padać. Jak się wkrótce okazało, na krótko. Sporo energii
poświecili na szukanie suchego noclegu wśród karwendelskich szczytów.
- Idźcie stąd! – rzucił tylko właściciel pastwisk, który nie pozwolił na
rozbicie namiotu.
Kiedy tracili nadzieję na suchy nocleg, jeden z napotkanych mężczyzn
zaproponował im nocleg w nieukończonym pensjonacie. Kuchnia
wyposażona w kuchenkę gazową, łóżko z materacem, łazienka z prysznicem. i do
tego zupełnie za darmo. Wreszcie sucha kwatera!
– Wtedy nasza wiara w ludzi powróciła – przyznają po powrocie z wyprawy.
Te „socjologiczne” obserwacje, jak różne są zachowania ludzi spotykanych na
szlaku, uważają za jedno z najciekawszych doświadczeń w Alpach. Dziś ten pensjonat -
Kreisjugendring w Garmisch-Partenkirchen – jest już ukończony i działa.
Przez kolejne trzy dni padało. Zdążyli się już jednak przyzwyczaić.
Szóstego dnia mieli w planie przejście przez Birkkarspitze (2749 m n.p.m.),
najwyższy szczyt Alp Karwendelskich.
Pogotowie górskie wydało jednak zakaz wchodzenia na szlak z powodu
zagrożenia lawinowego. Plany trzeba było więc zmienić i zamiast 15 km przejść blisko
40, wchodząc prawie kilometr w górę i kilometr w dół. Ten dzień był
nadspodziewanie długi.
Nadzieja na poprawę pogody pojawiła się dopiero dziewiątego dnia. Zza
chmur wyłoniło się słońce i majestatyczne Alpy Tuxertalskie. Przełęcz Geierjoch
(2743 m n.p.m.) i zamarznięte jezioro Junssee – widok niesamowity. Potem
wieczór na przeszklonym tarasie Tuxerjoch Haus (2313 m n.p.m.) i zachód słońca nad szczytami Alp Zillertalskich, w stronę
których ruszą następnego, słonecznego wreszcie dnia. Kierunek Freisenbergscharte,
a potem okolice Olperer. Trasa okazała się nieprzyjazna – strome zbocza w
zaspach i trzeba było podejmować ryzyko. Każdy krok należało stawiać bardzo
ostrożnie – jest ślisko i niebezpiecznie. Do tego – nie wiadomo skąd – pojawił
się ból kolan.
Na szczęście przez kolejne pięć dni słońce nie zawodziło. - Przy takiej
pogodzie, w ośnieżonych szczytach Alp Zillertalskich można się tylko zakochać –
mówią zgodnie Markéta i Matĕj. Wreszcie granica
Włoch i pierwsze pasmo Dolomitów. Połowa trasy za nimi.
Matěj na tle księżycowego krajobrazu, w pobliżu Rifugio Pisciadú -
Foto: Markéta Dobešová
Postprodukcja: Matěj Kovalevský
W Dolomitach jak na Księżycu
Piętnasty dzień okazał się jednym z
najtrudniejszych w czasie całej wyprawy. Deszcz nie przestał padać ani na
chwilę. Był tak intensywny, że zagłuszał nawet przekleństwa. A przed nimi
pierwsza w Dolomitach via
ferrata– ubezpieczony szlak wyposażony dla autoasekuracji w
liny, stopnie i drabiny. Burza złapała ich w najgorszym miejscu – tuż poniżej
grani. Kompletnie nie było się gdzie schować. Zgodnie przyznają, że tych chwil
w Dolomitach nie zapomną do końca życia. Byli zupełnie bezradni wobec potęgi
natury, gdy wokół ciskały błyskawice i grzmoty. Prawdopodobnie tak wygląda
piekło.
– Wtedy przypomniały mi się te symboliczne tablice z
nazwiskami osób, które zginęły w Alpach, a które widzieliśmy trzeciego dnia
wyprawy – wspomina Markéta.
Na szczęście w kolejnych dniach burze odpuściły i
wspinaczka w okolicach Marmolady była wprawdzie trudna, ale przyjemniejsza.
– Spostrzegliśmy, że jesteśmy zdecydowanie silniejsi i
bardziej wytrzymali niż na początku wyprawy. Organizm przywykł – mówi Markéta.
Kolejny cel to Piz Boé (3152 m n.p.m.), najwyższy szczyt trasy Monachium
– Wenecja. Kraina pod Piz Boé jest nieziemska. Są tam miejsca, gdzie nie ma
żadnych oznak cywilizacji. Chwilami krajobraz przypomina pustynię.
– Byliśmy na Księżycu – Markéta i Matĕj deklarują z uśmiechem.
W Dolomitach zaskoczyła ich olbrzymia ilość śniegu. Były miejsca, że
przechodzili przez śniegowe tunele. Zdarzały się okolice, gdzie warstwa śniegu
była wyższa niż rosnące tam bardzo wysokie drzewa.
Wreszcie nadszedł dzień, w którym, według niemieckiego przewodnika, do
pokonania był najtrudniejszy odcinek całej wyprawy. Ci, którzy przeszli tę
górską trasę do Wenecji, ostrzegali Markétę i Matĕja, że ferraty w rejonie Monte
Schiara (2565 m n.p.m.), oznaczone symbolem C (trasa trudna), są wymagające i
wyjątkowo zdradliwe. Z niepokojem obserwowali prognozy pogody. Nawet nie
chcieli myśleć o tym, co mogło się stać, gdyby burza złapała ich na stalowych
elementach ferraty. Dzień wymagał wyjątkowej koncentracji. Sprzęt wspinaczkowy
przydał się jak nigdy dotąd w czasie tej wyprawy.
Markéta i Matĕj pokonywali ferratę w pobliżu szczytu Monte Schiary na
wysokości około 2300 m n.p.m.. Największym
problemem znów okazały się blisko dwudziestokilogramowe plecaki. Trudną ferratę
da się pokonać, ale trudną ferratę z „trudnym” bagażem na plecach – to dopiero
wyzwanie. Niebawem okazuje się, że jest jeszcze jedna przeszkoda – część
farraty zakrył lodowiec. Obejść się nie dało, bo ścieżkę przecinał wodospad.
Pułapka. Przejście 20 metrów po lodzie zajęło im ponad kwadrans. Pod koniec
dnia byli wyczerpani, ale szczęśliwi.
Zostało im jeszcze osiem dni wędrówki, ale wiedzieli, że wszystko co
najbardziej niebezpieczne na górskiej trasie Monachium – Wenecja prawdopodobnie
już za nimi. Te kolejne dni to rzeczywiście inny świat. Idą przez górskie
doliny, czasami w okolicach winnic i przez klimatyczne miasteczka. Po blisko
miesięcznej podróży dotarli do końca lądu. Wreszcie widzą morze.
– Kto nie doświadczył ten pewnie nie uwierzy, jak fantastycznie jest pływać w morzu, do którego szło się
miesiąc przez góry - mówi Markéta.
Gdy ostatniego dnia
wyprawy, dokładnie w południe wchodzili na wenecki plac Świętego Marka,
rozległo się bicie dzwonów. – Wiedzieliśmy dlaczego dzwonią, ale jednocześnie
mieliśmy poczucie, że dzwonią specjalnie dla nas. Tylko dla nas. Za te 747,8 kilometrów
w naszych nogach. Łzy popłynęły nam po policzkach – wspomina Markéta.
Teraz pokazuje mi swoje zdjęcia portretowe. Jedno
zrobione pierwszego dnia wyprawy, a drugie tuż przed szczęśliwym finałem.
Zachowując oczywiście odpowiednie proporcje, przypominają trochę zdjęcia, które
fotograf Lalage Snow zrobił brytyjskim żołnierzom przed ich wyjazdem do
Afganistanu i po powrocie z wojny w tym kraju.
Markéta na ferracie w pobliżu Monte Schiary - Foto: Matěj Kovalevský
Między chmurami
Plan każdego dnia wyprawy był bardzo podobny. Start najczęściej koło
siódmej rano, choć tej godziny nie trzymali się ortodoksyjnie. Potem kilka
godzin wędrówki – często w milczeniu, by nie tracić sił. Wczesnym popołudniem
przygotowywanie obiadu. I znów w drogę. Potem poszukiwanie miejsca na nocleg i
wreszcie czas na wieczorne rozmowy. Choć czasem byli tak zmęczeni, że nie mieli
już na nie siły.
– Te nasze rozmowy to był chyba najzabawniejszy element naszej
wyprawy. Matĕj szczególnie dużo
opowiadał o kobietach – śmieje się Markéta.
Codziennie pokonywali od 15 do 40 kilometrów. W plecakach mieli tylko
rzeczy niezbędne: namiot, śpiwory, karimaty, turystyczną kuchenką gazową,
trochę ubrań i prowiant. I oczywiście woda – dwa
litry do picia i dwa litry do gotowania posiłków. Dopiero, gdy doszli tam,
gdzie pitnej alpejskiej wody było pod dostatkiem, ich bagaże zrobiły się nieco
lżejsze.
Markéta twierdzi, że najtrudniejsze były pierwsze dni wyprawy, gdy
organizm za nic nie chciał się przyzwyczaić do wędrówki z ciężkim bagażem. Cała droga przed nimi, a pokusa powrotu
do domu była bardzo silna. Szczególnie, że aura wyjątkowo im nie sprzyjała. W
takich odczuciach nie są osamotnieni.
- Rzeczywiście pierwsze
dni były najtrudniejsze. Niemal cały czas człowiek
zastanawia się, ile ma do przejścia. Jak mantra powraca myśl „Nie damy rady” –
wspomina Jan Šťastna,
przyjaciel Markéty, który pokonał tę samą
trasę w 2011 r.
Z kolei Matĕj Kovalevský mówi, że nie pamięta niczego, co nazwałby najtrudniejszym.
– A nie, była jedna taka rzecz – przyznaje po chwili zastanowienia. -
Bezsenne noce pod gołym niebem. Bezsenne ze względu na atakujace komary. Nie
mieliśmy żadnych środków na nie. Te noce były koszmarne.
Czy chcieliby przejść ten szlak jeszcze raz?
Markéta: - Zdecydowanie tak. Chociaż z
drugiej strony, życie jest takie krótkie, a tyle innych gór czeka.
Matĕj: - Tak chciałbym tam pójść jeszcze raz i pokazać
kilku moim przyjaciołom, czym jest prawdziwe poczucie wolności.
Jan: - Nie
wiem. Nie da się powtórzyć pierwszego przejścia, pierwszych wrażeń, pierwszej
miłości do tej trasy. To zostaje w człowieku na zawsze.
Wszyscy szczerze rekomendują trasę z
Monachium do Wenecji.
Markéta: - Po co chodzimy w góry? By być bliżej nieba. Były miejsca, że
wędrowaliśmy wśród trzech pasm chmur, każde na innej wysokości. Mieliśmy
wrażenie, że stąpamy po niebie. Tam można zapomnieć o cywilizacji i swoich
problemach. Jest czas, by przemyśleć wszystko. Po powrocie nasze życie już nie
będzie takie samo. Codzienne kłopoty stają się mniej istotne. Człowiek sobie
myśli: „Mój Boże, pokonałam taką trasę, wiedziałam takie niezwykłe miejsca,
doświadczyłam rzeczy niecodziennych, a przejmuję się takimi drobiazgami”. I
nagle czujesz, że dasz radę, że jesteś w stanie pokonać większość życiowych
przeszkód. Z gór człowiek zawsze wraca mocniejszy.
Matĕj: - W czasie wędrówki tym niezwykłym szlakiem
zapominasz o wszystkich złych rzeczach. Po prostu cieszysz się krajobrazem,
górami i ciszą.
Jan: - Ta trasa jest bardzo wymagająca i stanowi nie lada wyzwanie. Ale
satysfakcja po pokonaniu jej jest niepowtarzalna. Polecam każdemu!
Wszyscy myślą o kolejnych wyprawach, być może wspólnych.
- Moje plany na
najbliższy czas to górska trasa GR20 na Korsyce, o której dowiedziałem się od Markéty. Potem,
jesienią chcę samotnie przejść Atlas Wysoki. Ponad 1000 km – zdradza Matĕj.
Markéta też nie chce
zwalniać tempa. - W tym roku, jak
Matĕj, też chcę przejść góry Korsyki – deklaruje.
Czy wyruszą w góry jeszcze
kiedyś razem? Chcieliby. W tym roku mogą mieć problem, by zgrać terminy. Ale są
w stałym kontakcie. – Szukamy kompromisu. Być może niebawem znów pójdziemy
gdzieś razem – mówi Markéta.
A dziewczyna plany ma szerokie.
- Teraz marzę o Uralu i powrocie w Alpy, szczególnie Zillertalskie. Ale myślę
też o wejściu na Mount Blanc i przejściu Pirenejów. Ale wiesz, są góry, w które zawsze będę wracać. Przede
wszystkim w Karkonosze – mówi.
Pierwszy raz była tam jako
dziecko z rodzicami. Pierwszy wyjazd w góry zapamiętuje się na zawsze. Teraz zdarza jej się jeździć tam samej. Nawet zimą.
Rakiety śnieżne na nogi i w drogę. Jak w lutym tego roku. Ekstremalnie. Nocleg
w „bivakovni”, niewielkim drewnianym szałasie, gdy na dworze -12 stopni Celsjusza
to mocne przeżycie.
Ale chce wracać nie tylko w
Karkonosze. - Zakochałam się w Tatrach. Szczególnie lubię polską stronę. Rysy i
Dolina Pięciu Stawów to jedne z najpiękniejszych miejsc jakie kiedykolwiek
widziałam. Tam po prostu trzeba wracać – mówi Markéta.
Wywiad dla magazyn N.P.M. - Spotkanie z dziennikarzem Piotrem Machulem w restauracji w Pradze.
Wyprawa Monachium – Wenecja dzień po dniu
Markéta Dobešová i Matĕj Kovalevský rozpoczęli swoją alpejską wyprawę z Monachium do Wenecji 7 lipca 2014 r., a ukończyli 29 dni później, czyli 4 sierpnia. Pogoda była wyjątkowo niesprzyjająca - przez 19 dni padał deszcz. Łącznie pokonali 747,8 km. Trasa prowadziła przez Prealpy Bawarskie, Alpy Karwendelskie, Alpy Tuxertalskie, Alpy Zillertalskie, pierwsze pasmo Dolomitów, drugie pasmo Dolomitów i Alpy Weneckie (Prealpy Weneckie, używana jest też nazwa Alpy Treviso).
Dzień | Kierunek | Długość | Notatka, ciekawe miejsce, najwyższy punkt, itd. |
1. | Monachium, pl. Mariacki - Wolfratshausen | 38 km | szlak źle oznakowany |
2. | Wolfratshausen - Bad Tölz | 29 km | - |
3. | Bad Tölz - Tutzinger Hütte | 42 km | konieczność skorzystania z autostopu, autobusu i kolejki linowej, pierwszy dzień w Alpach, najwyżej położony punkt dnia: Latschenkopf, 1712 m n.p.m. |
4. | Tutzinger Hütte - Vorderiss | 25 km | Benediktenwand, 1800 m n.p.m. |
5. | Vorderiss - Karwendelhaus | 29 km | przekroczenie granicy niemiecko-austriackiej, Karwendelhaus, 1765 m n.p.m. |
6. | Karwendelhaus - Hallerangerhaus | 40 km | konieczność zmiany trasy, zagrożenie lawinowe przy Birkkarspitze, 2749 m n.p.m., najwyższym szczycie Alp Karwendelskich, obejście góry, najwyżej położony punkt dnia: Hallerangerhaus, 1768 m n.p.m. |
7. | Hallerangerhaus - Voldertalhütte | 33 km | koniec Alp Karwendelskich, miasto Hall w Tyrolu, początek Alp Tuxertalskich, przełęcz Lafatscherjoch, 2081 m n.p.m. |
8. | Voldertalhütte - Lizumer Hütte | 20 km | przełęcz Naviser Jöchl, 2479 m n.p.m. |
9. | Lizumer Hütte - Tuxerjoch Haus | 15 km | po drodze przełęcz Geierjoch, 2743 m n.p.m. i zamarznięte jezioro Junssee, 2684 m n.p.m. |
10. | Tuxerjoch Haus - Olpererhütte | 16 km | koniec Alp Tuxertalskich, początek Alp Zillertalskich, po drodze: przełęcz Friesenbergscharte, 2904 m n.p.m. – jeden z najwyższych punktów całej trasy i najwyższy punkt tego dnia |
11. | Olpererhütte - Stein | 19 km | przejście w pobliżu Ameiskopf, ale bez wejścia na szczyt, najwyższy punkt dnia około 2450 m n.p.m., po drodze przełęcz Pfitscher Joch, 2251 m n.p.m., oddzielająca Austrię i Włochy |
12. | Stein - Pfunders | 29 km | przełęcz Gliderschartl, 2644 m n.p.m., koniec Alp Zillertalskich |
13. | Pfunders - Kreuzwiesen Alm | 29 km | początek pierwszego pasma Dolomitów, Kreuzwiesen Alm, 1925 m n.p.m. |
14. | Kreuzwiesen Alm - Schlüterhütte | 23 km | przejście koło Sass de Putia, znaczącego masywu skalnego, przełęcz Peitlerscharte, 2357 m n.p.m. |
15. | Schlüterhütte - Puezhütte | 14 km | w pobliżu szczytu Piz Duleda, 2909 m n.p.m., przełęcz Roascharte, 2617 m n.p.m. |
16. | Puezhütte - Rifugio Boé | 17 km | pierwsza ferrata na drodze nr 666, najwyższy punkt noclegu – w chacie Rifugio Boé, 2873 m n.p.m., przełęcz Sas de Mesdi, 2967 m n.p.m. |
17. | Rifugio Boé - Lago di Fedaia | 20 km | po drodze najwyższy szczyt całej trasy Piz Boé, 3152 m n.p.m., nocleg w pobliżu Marmolady, koniec pierwszego pasma Dolomitów |
18. | Lago di Fedaia - Rifugio Tissi | 35 km | droga przez włoską wioskę górską Alleghe, początek drugiego pasma Dolomitów, Rifugio Tissi, 2260 m n.p.m. |
19. | Rifugio Tissi - Rifugio Bruto Carestiato | 17 km | przełęcz Sella di Pelsa, 1954 m n.p.m. |
20. | Rifugio Bruto Carestiato - Rifugio Pian de Fontana | 22 km | przełęcz Forcella de Zita Sud, 2402 m n.p.m. |
21. | Rifugio Pian de Fontana - Rifugio 7˚ Alpini | 19 km | najdłuższa ferrata, trasa alpejska oznaczona literą C, czyli trudna, najtrudniejsze przejście – ze wspinaczką, najdłuższy etap: 12-godzinny, okolice szczytu Monte Schiara, około 2300 m n.p.m. |
22. | Rifugio 7˚ Alpini - Belluno | 22 km | koniec drugiego pasma Dolomitów, Rifugio 7 ˚ Alpini, 1493 m n.p.m. |
23. | Belluno - Rifugio Col Visentin | 18 km | początek Alp Treviso, Rifugio Col Visentin, 1764 m n.p.m. |
24. | Rifugio Col Visentin - Tarzo | 29 km | koniec alpejskich pasm na trasie, nocleg w Tarzo) |
25. | Tarzo - Ponte della Priula | 31 km | - |
26. | Ponte della Priula - Fagare | 29 km | - |
27. | Fagare - Jesolo | 33 km | - |
28. | Jesolo - Ca di Valle | 27 km | - |
29. | Ca di Valle - Wenecja | 16 km | przeprawa promowa z Punta Sabbioni do Wenecji |
Autor artykułu: Piotr Machul
Dziękuję bardzo, Piotrze! :-)
Wyprawa przez Alpy z Monachium do Wenecji - Po kliknięciu na obrazek wyświetli się interaktywna mapa Google Maps.
Przewodnik turystyczny z Monachium do Wenecji:
München - Venedig, D. Steuerwald, S. Baur, V. Biehl, Rother Wanderführer